Karnawał i potajemne małżeństwo

© Mateusz Borkowski
- Czy na widowni jest lekarz? – pyta zdenerwowany Amadeo Fasini, dyrektor artystyczny teatru La Fenice. A pyta w kryminale „Śmierć w La Fenice” autorstwa zakochanej po uszy w Wenecji Donny Leon. O tym, że kto inny poprowadzi orkiestrę dyrektor zmuszony jest poinformować zniecierpliwioną oczekiwaniem na spektakl publiczność, która nie wie przecież, że maestro został znaleziony martwy w swej garderobie…

Podczas wystawienia „Potajemnego małżeństwa” (Il matrimonio segreto) Domenica Cimarosy, które miałem okazję zobaczyć, nikt ma się rozumieć nie zginął. Choć jakiś progresywny niemiecki reżyser mógłby nie przeżyć do bólu statycznej inscenizacji neapolitańczyka Luca DeFuski (rocznik 1957), której stałym elementem scenografii były umieszczone na scenie niczym pokojowe parawany lustra, bynajmniej nie weneckie. Stroje też z epoki, czyli sztampowy XVIII wiek, w dodatku dość ubogi. O dziwo muzyka reprezentującego neapolitańskie rzemiosło Cimarosy była naprawdę przyjemna, trochę na przekór Piotrowi Kamińskiemu, który pisze o „istotnie klejnocie muzycznym”, którego „gwiazda cokolwiek przybladła”. Sam Cimarosa, po czterech latach spędzonych w Petersburgu u carycy Katarzyny, miał zapewne już dość zimna i postanowił w drodze powrotnej do Neapolu zahaczyć pod koniec 1791 roku o Wiedeń. Jak się okazało twórczy był to przystanek, bo już w lutym następnego roku w Burgtheater wystawiono dwuaktowy dramma giocoso per musica. Anegdota mówi, że cesarzowi Leopoldowi II tak się podobało, że kazał powtarzać cały spektakl jeszcze raz i artyści byli wolni dopiero późno w nocy. W Wenecji dzieło wystawiono dwa lata później w Teatro San Moisè. Libretto stworzył asystent Cimarosy, tworzący głównie w Wenecji Giovanni Bertati, autor libretta „Don Giovanniego” Giuseppe Gazzanigi (1787), które posłużyło za wzór dla Lorenza da Ponte.

Dostajemy typową dla epoki XVIII-wieczną komedyjkę, która obśmiewa usilną wspinaczkę po drabinie społecznej. Ciekawostką jest, że z pośród całego repertuaru opery buffa tego czasu, to właśnie dzieło, obok trylogii da Ponte, przetrwało na afiszach aż do dziś. Ale nie da się ukryć, że muzyka Cimarosy to czysta hedonistyczna rozkosz, tak jak i cała Wenecja. I nawet to, że na scenie prawie nic się nie dzieje, jakby mniej przeszkadza – to zasługa wspaniałych, śpiewających bez cienia wysiłku pań: Lucrezii Drei (Carolina), Martiny Belli (Fidalma) i Franceski Benitez (Elisetta). A do tego pięknie brzmiąca Orchestra del teatro La Fenice pod batutą Alvise’a Casellatiego, z Robertą Paroletti na klawesynie.

PS. Sama w sobie La Fenice to zjawiskowy klejnot, jednak bez grama zadęcia. Klejnot, który wiele osób postanowiło odwiedzić w maseczkach. Nie tych covidowych ofkors, ale jak przystało na trwający karnawał - w bogato zdobionych maskach. No i jeszcze jedno, nie mogę wciąż się nadziwić, że w operowym barze z super elegancką obsługą woda może kosztować półtora euro, podczas gdy u nas ceny niezmiennie lotniskowe.

                                                                © Mateusz Borkowski     
                                                                            © Mateusz Borkowski         
© Mateusz Borkowski
                                                                        © Mateusz Borkowski
© Mateusz Borkowski
                                                                            © Mateusz Borkowski
© Mateusz Borkowski
© Mateusz Borkowski
© Mateusz Borkowski



Komentarze

Popularne posty

Lubię to!