Misteria Paschalia: adekwatność Scarlattiego

 

Doświadczenie – takie słowo-klucz zostało przyporządkowane do Wielkiego Piątku podczas tegorocznych Misteriów Paschaliów zaprogramowanych w tym roku przez Martynę Pastuszkę. O doświadczeniu cierpienia, traumy i ucieczce przed nimi pisze ciekawie psycholog Mariusz Makowski, którego esej można znaleźć w znakomicie zredagowanej (jak zresztą co roku) książce programowej, nie będę więc powielać jego myśli. Od siebie chciałbym dodać dziś doświadczenie bezsilności – tego właśnie doświadczam w obliczu napływających doniesień z krwawiącej na naszych oczach Ukrainy.

Słuchając Pasji Janowej Alessandra Scarlattiego można było odnosić muzykę Neapolitańczyka, idealnie skrojoną do scen Męki Pańskiej, także do tragicznych obrazów z Buczy, Irpienia czy Borodzianki. Gdzieś zresztą przeczytałem, że rozgrywające się tam ludobójstwo to Golgota XXI wieku… Coś w tym jest. W obliczu tego wszystkiego, nieznane szerzej dzieło Scarlattiego przynosi nam ukojenie i pozwala przeżyć emocje, które teraz są tak pożądane, a które niekoniecznie były nam znane. Nie chodzi przecież o to, by przeżywać teraz bezsensowny ból i cierpienie, nie chodzi o zamartwianie się, wpadanie w depresję, bo to nikomu w niczym nie pomoże. Zamiast tego, napisanymi przez siebie dźwiękami kompozytor zdaje się mówić „słyszę wasze rozterki i daję wam to, aby trochę pomóc, a przynajmniej wam w tym towarzyszyć”. Otrzymujemy brzmienia i związane z nimi emocje, które nie są oczywiste, jak piękne i oczywiste są pełne dramatyzmu emocje płynące ze znanej nam doskonale Janowej Bacha.

Stałem się jak człowiek bez pomocy, wolny pośród umarłych.

Passio secundum Johannem jest pierwszym muzycznym opisem pasyjnym napisanym w XVII-wiecznych Włoszech, być może stąd ta niezwykła świeżość i delikatność. Datowana skądinąd na 1685 rok, a więc na rok urodzenia Bacha, Pasja Janowa jest wytworem 25-letniego kompozytora, który wprowadził w niej kilka drobnych gatunkowych innowacji. Najważniejszą z nich jest niezwykle emocjonalna partia Ewangelisty, która skomponowana została w rejestrze mezzosopranowym. Partia Chrystusa zaś, przeznaczona jest już zgodnie z tradycją na głos basowy, łączy się także, jak wynika z tradycji z akompaniamentem smyczków. Inną cechą jest też stonowanie i złagodzenie emocji, wszystko to w idealnych proporcjach i wręcz lapidarnej jak na opis Męki Chrystusa formie. Cała narracja jest dzięki temu niezwykle wartka i wciągająca niczym najlepszy dramat filmowy, zwłaszcza w momentach ciekawych polifonicznych odpowiedzi tłumu. Wersja przedstawiona przez Leonarda Garcíę Alarcóna zawierała medytacyjne i chorałowe chóry zaczerpnięte z Responsoriów na Wielki Tydzień (Responsori per la Settimana Santa) Scarlattiego. Klamrę Pasji stanowią smyczki, a dzieło wieńczy przepiękne, medytacyjne Kyrie eleison. Alarcón poprowadził zespoły Cappella Mediterranea i operujący pięknymi pianami Choer de Chambre de Namur niezwykle subtelnie. Wzruszająca była Giuseppina Bridelli (Ewangelista), której towarzyszył wyrazisty, znany doskonale krakowskiej publiczności Salvo Vitale jako Chrystus. Znakomici byli też instrumentaliści – dźwięki cynku, dulcjanu, harfy i teorby, pięknie dobarwiały całość brzmienia.

Przyznam, że wykonanie Pasji tak mnie oczarowało, że właściwie nie miałem ochoty klaskać – wydało mi się to wręcz trywialne i nieoddające tego, czego doświadczyłem i czego byłem częścią. Dla każdego, kto dużo słucha i zajmuje się tym zawodowo od lat, oczywistym jest, że z biegiem czasu te nowe zachwyty i uniesienia przychodzą coraz rzadziej i trudniej. Uniesienie przyszło, bardzo naturalnie, niemal niepostrzeżenie, co stanowi oczywiście zachętę, by nie tracić nadziei, że coś nas jeszcze zaskoczy. Dla takich chwil zdecydowanie warto.

PS. I myślę sobie, że w kontekście ukraińskim warto też pamiętać: Kości Jego nie połamiecie...

Mateusz Borkowski, orfeum.pl

 

Komentarze

Popularne posty

Lubię to!