Actus Humanus// Nativitas: Smyczkowa inauguracja


To już moja czwarta wizyta na festiwalu Actus Humanus, druga zaś w edycji bożonarodzeniowej - Nativitas. Mogę mówić tylko za siebie – dla mnie te wizyty, oprócz najważniejszego, czyli możliwości obcowania z wielkimi dziełami w najlepszych wykonaniach, stały się pewnego rodzaju "spa dla umysłu", kiedy to oddychając świeżym powietrzem, mam szansę na chwilę uważności i bycia sam na sam z własnymi myślami. 
Do refleksji idealnie zachęca oczywiście muzyka instrumentalna, która wypełniła pierwszy dzień festiwalu – najpierw podczas recitalu w Ratuszu Głównego Miasta, a następnie podczas koncertu w Centrum św. Jana. 

Suity pędzlem malowane


Kiedy mówi się o kolorach, barwach i odcieniach w muzyce, traktowane bywa to czasami jako wyświechtany chwyt, który stosuje się wówczas, gdy nie wiadomo co powiedzieć. Czasem trudno bowiem znaleźć kolor czegoś, czego nie widzimy, trudno więc sobie to wyobrazić. Czasem też trudno doszukać się jakiegokolwiek koloru, jeśli interpretacja jest tylko odczytaniem tego, co w partyturze. Kiedy więc znakomity wiolonczelista Tomasz Pokrzywiński zapowiedział swój recital tłumacząc, dlaczego zagra trzy ostatnie Suity wiolonczelowe Bacha na trzech różnych instrumentach i mówiąc, że zatytułowałby go „Trzy kolory wiolonczeli”, uśmiechnąłem się delikatnie do siebie. Szybko jednak przyznałem mu rację, bo rzeczywiście usłyszałem i zobaczyłem te bardzo zniuansowane kolory, które wydobywały się z każdej z nich. Po Suicie IV Es-dur artysta sięgnął po instrument pięciostrunowy, na którym wykonał Suitę VI D-dur, przybliżając uprzednio terminologiczne zawiłości związane z nazewnictwem takich wiolonczel (viola pomposa, violoncello piccolo). Jako ostatnia zabrzmiała Suita V c-moll, w której wyzwaniem jest użycie przez Bacha scordatury. W tej suicie najciekawiej wypadło preludium, z umiejscowioną w środku fugą, w której śledzenie tematu było dla mnie czynnością niezwykle angażującą intelektualnie, tak samo jak w przypadku wyłapywania niewidzialnej polifonii we wszystkich prezentowanych Suitach.
Tomasz Pokrzywiński wypadł znakomicie, wciągając swą grą do mikroświata Bachowskich utworów. Gdyby tak jeszcze więcej artystów opowiadało z podobną pasją o wykonywanej muzyce, tłumacząc często niełatwe dla słuchaczy zagadnienia, myślę, że i poziom świadomości muzycznej byłby u nas zdecydowanie wyższy. 

Radosna ekstrawagancja


Wieczorna, w całości instrumentalna inauguracja w piękniejącym z dnia na dzień Centrum św. Jana, była z kolei popisem witalności i żywiołowości, z jaką niewątpliwie wiąże się muzyka Antonia Vivaldiego, ale z jaką kojarzymy też i samych artystów, czyli Fabia Biondiego i jego zespół Europa Galante.
Tym razem program wypełniło sześć koncertów ze zbioru La Stravaganza, uzupełnionych o dwie sinfonie Rudego Księdza – G-dur „Il Coro delle muse” oraz sinfonię z opery Herkules nad Termodontem. Gwałtowne, chwilami burzliwe frazy przeplatały się z momentami uspokojenia, by ponownie, niczym morskie fale powracać w częściach trzecich. Ot, geniusz utrzymania uwagi za sprawą zgrabnej budowy trzyczęściowej. I choć nie wszystkie solówki Biondiego zabrzmiały intonacyjnie idealnie, nie miało to większego wpływu na całościowy odbiór koncertu, który był kwintesencją muzyki kompozytora w pigułce, 100% Vivaldiego w Vivaldim. Najważniejsza była swoboda, energia i radość muzykowania. Ekstrawagancja, ale bezpretensjonalna i nieco oswojona, tak jak lubię. 

PS. Na bis zaś usłyszeliśmy jeszcze Kanon Pachelbela.






Komentarze

Popularne posty

Lubię to!