ACTUS HUMANUS RESURRECTIO 2019: Radość z Bacha
Festiwal zaczął się od Bacha i
Bachem się zakończył. Klamra przyznam idealna. Przy okazji uświadomiłem sobie,
że aby posłuchać muzyki lipskiego kantora w okresie wielkanocnym, w
historycznie adekwatnych wykonaniach, musiałem zostawić Kraków, gdzie trzeci rok z
rzędu Bacha jak na lekarstwo (tym roku nic i już). Jak widać można i tak.
Bach jest Bachem, czyli metafizyczny humanizm
Wracając do Gdańska, bohaterem
ostatniego koncertu z cyklu Polonica był jeden z najbardziej rozpoznawalnych
polskich klawesynistów, Marcin Świątkiewicz. Na pięknym, bladozielonym
klawesynie, z inskrypcją zawierającą cytat z Owidiusza Carmina morte carent (Pieśni
są nieśmiertelne), artysta przedstawił cykl 15 inwencji dwugłosowych oraz
dziewięć fug i dwa kanony ze zbioru Die
Kunst der Fuge. Doskonale znane każdemu uczniowi szkoły muzycznej Bachowskie
inwencje, w sytuacji pozaszkolnej rzadko można usłyszeć, tym większa to gratka,
że można było posłuchać tych utworów w odsłonie czysto artystycznej. Zagrane odpowiednio
szybko i z odpowiednią zwinnością wychodzą daleko poza dzieła o przeznaczeniu pedagogicznym.
Stanowiły też dobre wprowadzenie do popisu kontrapunktycznego kunsztu, jakim
jest Sztuka fugi. Jak przyznał
Świątkiewicz, wykonanie tych utworów, niosących metafizyczno-humanistyczne
przesłanie, było dla niego sytuacją bardzo intymną i „nieestradową”, a sam czuł
się trochę jak obserwowany podczas ćwiczenia na instrumencie w jakimś reality
show. I coś było na rzeczy, bo artysta stworzył swego rodzaju barierę, nie
dopuszczając zbyt blisko do swojego świata. Ciekaw jestem zatem jak zabrzmi
cały zbiór Sztuki fugi w jego
wykonaniu.
Radość muzykowania
Koncert finałowy w Centrum św.
Jana był radosnym podsumowaniem pięciodniowego festiwalu. Szukając różnych słów
by określić występ częstego gościa Actus Humanus, jakim jest mistrzowska Akademie
fűr Alte Musik Berlin,
nie przychodzi mi nic innego niż wyświechtana „radość muzykowania”. A tak
właśnie było. Po naprawdę wymagających pasyjnych koncertach, wykonanie w Niedzielę
Wielkanocną wszystkich Koncertów
brandenburskich było niczym słońce na niebie. Niemiecki zespół idealnie w
swej zapowiedzi podsumował Piotr Matwiejczuk, który nazwał Akamus niezawodną
maszyną, którą wystarczy wprawić w ruch. Poza wspomnianą precyzją na wielu
płaszczyznach, muzycy Akamus doskonale razem się rozumieją i wyczuwają, co wprost
przekłada się na ich grę, na którą patrzy się z radością. Koncerty ułożyli tak,
by wyeksponować to co w koncertach najlepsze, odpowiednio budując przy tym dramaturgię.
I tak po Koncercie I usłyszeliśmy Koncert III i IV. Druga część zaczęła
się od „ciemnego” Koncertu VI,
następnie zabrzmiał Koncert V, a na
koniec pełen blasku Koncert II. Zawrotne
tempa, wspaniale brzmiące instrumenty dęte, perfekcyjny klawesyn (Raphael
Alperman) doskonała współpraca wszystkich muzyków i niesłychana precyzja – tak można
scharakteryzować grę Akamus prowadzonego przez znakomitego skrzypka Bernharda Forcka. Trudno w tej sytuacji o jakiś ranking, ale mnie
najbardziej porwało wykonanie koncertów I, III, V i VI. Zmieniając nieco wcześniejsze
porównanie do maszyny, Akamus to po prostu doskonale naoliwiona maszynka, którą
po wprawieniu w ruch ciężko zatrzymać. A przy obserwowaniu „jak chodzi” jest
wiele radości!
Dla tych, którzy narzekali na
przewidywalność festiwalu przyznam rację – poziom był jak zwykle niezwykle wysoki.
A i w repertuarze i prezentowanych wykonaniach nie zabrakło pozytywnych
zaskoczeń. Tak, to była bardzo dobra edycja, ze świetnie skonstruowanym, co ważne
różnorodnym! programem. No i jeszcze element rozpoznawczy, czyli kameralna atmosfera na
festiwalu – pełna przyjaźni, otwartości, sprzyjająca kontemplowaniu muzyki i
pokoncertowym dyskusjom. A jak udana to edycja – wystarczyło popatrzeć wczoraj na
uśmiechnięte twarze słuchaczy.
Mateusz Borkowski
Komentarze
Prześlij komentarz