Neapol: Trzy kolory Trubadura

Z jednej strony siła Trubadura tkwi w bogatej inwencji melodycznej, czego dowodem są, przytaczając słowa samego Verdiego – „cavatiny, duety, tercety, chóry i finały”, z drugiej zaś w wewnętrznej walce, jaką muszą stoczyć ze sobą na scenie główni bohaterowie dramatu. To sprawia, że mimo kpin i przywoływanych nieustannie zarzutów co do mankamentów libretta – jego zawiłości, nonsensów, retrospekcji i akcji, która rozgrywa się tak naprawdę między aktami, dzieło Verdiego nieustannie fascynuje, urzeka swoją teatralnością, graniem na emocjach i niejako wbrew logice, także tragizmem i psychologiczną głębią postaci, w szczególności najbardziej złożonej i pełnokrwistej osoby, jaką jest Cyganka Azucena. Zresztą jak pisał kompozytor w liście do Clary Maffei: „Mówią, że ta opera jest zbyt smutna, że za dużo w niej umarłych. Ale czy w życiu wszystko nie kończy się śmiercią? I co pozostaje?”.
Najnowsza inscenizacja Michała Znanieckiego przygotowana została specjalnie na odbywający się od lipca do września San Carlo Opera Festival w Neapolu. Przyznam, że oglądanie tego dzieła na najstarszej na świecie, bo działającej od 1737 roku operowej scenie, to wyjątkowe uczucie, dające jedyną w swoim rodzaju możliwość obcowania z historią teatru muzycznego, która jest na wyciągnięcie ręki. W końcu nad Teatro di San Carlo unosi się duch wielkich włoskich legend, zarówno kompozytorów (m.in. Rossini, Donizetti, Mercadante, Verdi), śpiewaków (Malibran, Pasta, Caruso, Tebaldi, Pavarotti), dyrygentów (Abbado, Muti), jak i reżyserów (Rossellini). Sam Verdi zamierzał wystawić po raz pierwszy Trubadura właśnie w Neapolu, jednak jak się okazało teatr nie był w stanie sprostać wymaganiom finansowym kompozytora i premiera odbyła się w rzymskim Teatro Apollo, 19 stycznia 1853 roku. Po wielkim sukcesie w Wiecznym Mieście, jeszcze tego samego roku, w październiku, dramat wystawiono w Neapolu. Aż trudno uwierzyć, ale lipcowa premiera jest 46 inscenizacją tego tytułu na deskach San Carlo! Poprzednią wersję z 2014 roku również wyreżyserował Michał Znaniecki.
W najnowszej inscenizacji reżyser postanowił wyeksponować problem wojny domowej, migracji i inności kulturowej. W czasach Verdiego „złymi” i „obcymi” byli Cyganie, których oskarżano o porywanie dzieci i rzucanie uroków, dziś są to uciekający z Afryki i zachodniej Azji uchodźcy, których dziś co poniektórzy oskarżają o przenoszenie chorób i niszczenie ładu chrześcijańskiej cywilizacji. Temat wykluczenia i obcości jest więc dziś wciąż aktualny.
Zamiast jednak uwspółcześniać akcję, reżyser oscyluje gdzieś w początkach XX wieku, o czym świadczą tradycyjne kostiumy autorstwa Giusi Giustino. Ciekawym rozwiązaniem było wprowadzające ponury i posępny klimat oświetlenie Alessandro Carletti i przyporządkowanie kolorów poszczególnym grupom społecznym i postaciom. I tak kolor niebieski zarezerwowany był dla Leonory i hrabiego di Luny, czerwony dla Cyganów, a zielony dla Mancrica. Z kolei symboliczna i przemyślana scenografia Luigiego Scoglio łączyła w sobie zarówno elementy średniowieczne, jak i współczesne. Z gęstą i duszną atmosferą, przypominającą o dymiącym w pobliżu Wezuwiuszu, dobrze współgrały mniej lub bardziej realistyczne projekcje (np. wieszczące tragiczny finał, budzące respekt góry z przesuwającym się księżycem oraz harmonijne witraże).
Najsilniejszym elementem międzynarodowej obsady była ceniona litewska śpiewaczka Violeta Urmana. Jej Azucena, pełna matczynych uczuć, targana bólem i zaślepiona żądzą zemsty, była z jednej strony postacią tragiczną, której po ludzku współczujemy, z drugiej zaś na wskroś heroiczną, którą podziwiamy. Mistrzowska gra aktorska w połączeniu z przeszywającym w niskim rejestrze głosem o dużym wolumenie, złożyły się na wspaniałą kreację sceniczną. W roli jej syna Manrica wystąpił turecki tenor liryczny Murat Karahan, który wspaniale wypadł zarówno w arii „Deserto sulla terra”, jak i w słynnej cabaletcie „Di quella pira”. Pozytywnym zaskoczeniem okazała się hiszpańska sopranistka Saioa Hernandez, odznaczająca się idealną intonacją i swobodą w operowaniu głosem. Jej sopran określiłbym jako silny, o jasnej, ciepłej barwie i dużej ruchliwości. Pięknie wypadła zwłaszcza cavatina „Tacea la notte placida” oraz miłosny duet „Miserere”. W porównaniu z Hernandez blado wypadła za to Włoszka Fulvia Mastrobuono jako towarzysząca jej Ines. W hrabiego di Lunę wcielił się ukraiński baryton Vitaly Bilyy, który w ostatnim sezonie z powodzeniem zadebiutował w tej partii w londyńskiej Royal Opera House. Na scenie San Carlo Bilyy zaprezentował szlachetne brzmienie i dobre opanowanie głosu. Ze śpiewaków wyróżniłbym również urodzonego w Palermo basa Ugo Guagliardo (Ferrando), znanego polskiej publiczności choćby z festiwalu Misteria Paschalia, który ciekawie wprowadził nas w całą opowieść. Trudno mi stwierdzić, czy to kwestia małej ilości prób przed premierą, czy też być może temperamentu artysty, ale kierujący całością Hiszpan Josep Caballé Domenech miał tendencję do lekkiego przyspieszania i miałem wrażenie, że nie do końca panuje nad chórem, który skądinąd pokazał pełnię brzmienia w słynnym hicie z II aktu („Vedi! Le fosche notturne spoglie – Chi del gitano”). Soczyste i stopliwe brzmienie zaprezentowała także dyrygowana przez Domenecha zdyscyplinowana orkiestra, ze świetnie brzmiącą blachą.
W efekcie otrzymaliśmy osadzony we włoskiej tradycji, mistrzowsko zaśpiewany, eklektyczny spektakl dotykający wielkich emocji. Jak dla mnie może trochę zbyt statyczny i chwilami zbyt przewidywalny, ale na pewno nie nużący. Poza tym, czy Trubadur może być w ogóle dynamiczny? Chyba nie o to w tym dziele chodzi.

© Mateusz Borkowski 

Giuseppe Verdi: "Trubadur"
Dyrygent: Josep Caballé Domenech
Reżyseria: Michał Znaniecki
Scenografia: Luigi Scoglio
Kostiumy: Giusi Giustino
Światła: Alessandro Carletti
Soliści: Vitaly Billy, Saioa Hernandez, Violetta Urmana, Murat Karahan, Ugo Guagliardo, Fulvia Mastrobuono, Gianluca Sorrentino
Teatro di San Carlo, Neapol, 8 lipca 2017 roku.


Fot. Francesco Squeglia

Komentarze

Popularne posty

Lubię to!