Z szuflady: Rozmowa z FRANCO FAGIOLIM - Farinelli, Madonna, Lady Gaga
Franco Fagioli, Fot. Stephane Boehme/DG
Rozmowa z argentyńskim kontratenorem przy okazji jego występu w ramach cyklu Opera Rara.
Mateusz Borkowski: Muzyka
barokowa cieszy się dziś ogromną popularnością. Czym Pan to wytłumaczy?
Franco Fagioli: - To bardzo
ekscytująca muzyka. Pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy, to kwestia
arii i ich budowy, które przypominają śpiewane dzisiaj popowe piosenki. Po
drugie, to muzyka pełna energii, namiętności i wielu barw. Wiąże się to też z
odpowiednim podejściem do piękna i sztuki w tym czasie. Wolne arie są pełne
smutku, patosu i potrafią doprowadzić człowieka do łez. No i ta muzyka jest
bardzo spektakularna. Może dlatego tak pasuje do dzisiejszego świata, w którym
wszystko tak szybko biegnie i jest nastawione na robienie wrażenia.
Czy to prawda, że postanowił Pan zostać
kontratenorem po tym , jak usłyszał nagranie innego śpiewaka?
- Zgadza się. Studiowałem wtedy grę na
fortepianie i miałem się przygotować do wykonania z chórem „Stabat Mater”
Pergolesiego, więc kupiłem płytę z tym nagraniem, żeby móc go posłuchać. Nie
miało dla mnie znaczenia, kto to wykonuje. Dopiero jak włączyłem płytę,
usłyszałem głos podobny do sopranu. Bardzo mi się spodobał. Okazało się, że
śpiewał mężczyzna - James Bowman. Wcześniej sam śpiewałem wysokim głosem, imitując
mezzosopran, ale traktowałem to jako żart. Nie wiedziałem, że taki głos w ogóle
istnieje. Nigdy nie przypuszczałem, że tak to się skończy.
Czy
technika wokalna różni się czymś od tej stosowanej przez kobiety?
- Nie sądzę,
aby technika w jakiś sposób się różniła. Ja uczyłem się tej, która opiera się
na tych samych regułach, niezależnie od rodzaju głosu. Mam na myśli włoską
szkołę śpiewu bel canto. Na pewno jednak znajdą się tacy śpiewacy, którzy
używają zupełnie innej techniki, ale to już sprawa indywidualna.
Jedną z płyt
poświęcił Pan włoskiemu kastratowi, znanemu w historii muzyki jako Caffarelli.
Razem z Farinellim byli gwiazdami XVIII-wiecznego teatru. To jednak o tym
drugim częściej się dziś mówi.
- To prawda. Trzeba jednak wiedzieć, że w baroku
zarówno Farinelli i Caffarelli, ale i Senesino, Carestini i Nicolini cieszyli
się taką popularnością jak dzisiaj Madonna, Britney Spears czy Lady Gaga.
Rzeczywiście Farinelli jest tym, o którym mówi się częściej. Nie tylko z powodu
wielu płyt i nakręconego o nim filmu, ale także przez interesujący epizod z
jego życia. Z Londynu wyjechał do Madrytu na specjalne zaproszenie rodziny
królewskiej. Jego głos wpłynął ponoć kojąco na króla Filipa V, który wyszedł
dzięki temu z depresji. Farinelli stał się wręcz jego prawą ręką.
Co Pan
odkrył studiując arie Caffarellego?
- Kiedy
rozpocząłem prace nad tym projektem, poraziła mnie skala jego talentu. Sam
Nicola Porpora, który był jego nauczycielem, powiedział mu, żeby przerwał naukę
i zaczął występować, bo on już niczego więcej go nie nauczy. Zaśpiewanie tych
arii, które były pisane z myślą o nim, było dla mnie dużym wyzwaniem. Przyznam,
że arie Farinellego - choć są bardzo ładne - to nie są jednak tak trudne jak
te, które wykonywał Cafarelli.
Gdyby mógł się Pan cofnąć do XVIII wieku,
kim chciałby Pan być?
- To byłoby
niezwykle ekscytujące. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym być kimś innym niż
muzykiem. Tylko nie chciałbym być kastratem. Boże, tylko nie to! [śmiech]
W ramach
cyklu Opera Rara wystąpi Pan razem z Capellą Cracoviensis w operze „Adriano in
Siria” G.B. Pergolesiego. W tym samym składzie nagrał Pan również płytę dla
wytwórni Decca. Jak do tego doszło?
- W 2013
roku poznałem Jana Tomasza Adamusa przy okazji „Rodelindy” Haendla na Opera
Rara w Krakowie. W ubiegłym roku za sprawą prób i nagrań poznaliśmy się lepiej.
To człowiek bardzo otwarty na muzykę, który jest bardzo pomocny dla śpiewaków.
W grudniu premiera „Adriano in Siria” odbyła się w Operze w Wersalu. Teraz pora
na Kraków. Muszę przyznać, że to, co się dzieje w tym mieście w zakresie muzyki
dawnej, jest bardzo pozytywne. Jestem szczęśliwy, że mogę właśnie tu
prezentować takie utwory. A Capelli życzę wszystkiego najlepszego.
Pan dziś
jest w światowej czołówce śpiewaków.
- Czuję, że mam coś do zaoferowania zarówno
ludziom, jak i samej muzyce. I o to mi chodzi. A kiedy słyszę takie opinie, po
prostu bardzo mi miło.
Od 10
latach obserwujemy prawdziwy wysyp kontratenorów. Jednym z nich był Philippe
Jaroussky...
-
Rzeczywiście śpiew kontratenorów powrócił do łask. Jeszcze 20 lat temu
kontratenorzy śpiewali bardzo rzadko. Dziś ich obecność stała się bardziej
naturalna. Ale to wielka zasługa takich śpiewaków jak Alfred Deller, James
Bowman i Andreas Scholl. A Philippe to wspaniały kolega i niezwykle muzykalny artysta.
Dobrych kontratenorów jest dziś rzeczywiście wielu i każdy z nas śpiewa
inaczej. Publiczność ma więc kogo słuchać. To dobrze.
Rozmawiał Mateusz Borkowski
29 lutego 2016
Komentarze
Prześlij komentarz